Zasięgi samochodów – obsesja czy patologia?

Motoryzacja obecnie szaleje na punkcie zasięgów, co prowadzi do absurdów. Te przechwałki o zasięgach sięgających półtora tysiąca kilometrów są dla wielu po prostu niewiarygodne.
W przeszłości, zasięg samochodu rzeczywiście spędzał sen z powiek, ale były to czasy, gdy paliwo można było kupować głównie w aptekach, a samochody były nowinką technologiczną. Od tamtego czasu infrastruktura stacji benzynowych rozwijała się dynamicznie, a temat zasięgu zniknął z listy priorytetów kierowców. Nawet wtedy, gdy Jeremy Clarkson wspominał o małej pojemności baku w Mitsubishi Lancer Evo, nikt nie martwił się zasięgami. Nawet kierowcy przerabiający swoje auta na LPG przebrnęli przez 200-300 km między tankowaniami bez większych problemów.
Wszystko zmieniło się jednak po debiucie samochodów elektrycznych. Te innowacyjne pojazdy wprowadziły ponownie temat zasięgu do motoryzacyjnej debaty. Na początku obawy były uzasadnione, ale teraz cała sytuacja wymknęła się spod kontroli.
W pierwszych latach rozwoju elektryków, ich ograniczony zasięg był powodem do narzekań, zwłaszcza w połączeniu z niedostosowaną infrastrukturą. Nadszedł jednak czas, gdy problem ten powinien był już zostać przezwyciężony, ale ludzie wciąż ponownie podnoszą go na sztandary. Pojęcie „range anxiety”, czyli lęk przed niewystarczającym zasięgiem, stało się nową rzeczywistością, co doprowadziło do dziwnej sytuacji na rynku. Producenci samochodów zaczęli na siłę chwalić się swoimi zasięgami, nawet w przypadku pojazdów z napędem spalinowym. Obecnie, zasięg stał się kluczowym czynnikiem w branży.
I to jest w gruncie rzeczy absurdalne. Mało kto zwraca uwagę na rzeczywistą potrzebę posiadania samochodu zdolnego do przejechania 1500 km bez postoju. Hybrydowe modele jak BYD czy MG mają zasięgi przekraczające 1000 km, a na rynku są nawet pojazdy, które ogłaszają osiągnięcie 1443 km na jednym ładowaniu. Gdy zasięg staje się atrakcyjny, konkurencja czuje presję, by również dostarczać takie wyniki.
Jednak analiza liczby MOP-ów na autostradach, jak na odcinku A2 między Łodzią a Warszawą, pokazuje, że kierowcy nie potrafią przetrwać 30 km bez przerwy na odpoczynek. Zaskakujące, że w takim razie poszukują oni samochodu zdolnego do pokonania 1500 km bez potrzeby zatrzymania. Świadczy to o sprzeczności w myśleniu.
Pomyślmy zupełnie inaczej: co jeśli nagle w Europie obniżono by DMC samochodów osobowych do 2000 kg? Gdyby wszyscy zaczęli licytować się o ładowność, to właściwie do czego to prowadzi? Nikt nie potrzebuje tak ekstremalnych wyników, jak 1500 kg ładowności – do codziennego użytku wystarczy zaledwie 500 kg. Podobna sytuacja jest z zasięgami.
Nie ma potrzeby, by samochód oferował 1500 km zasięgu. 500 km zupełnie wystarczy. Utrata pieniędzy na technologię, która spełnia wymogi nieadekwatne do rzeczywistości, nie ma sensu. A jeśli naprawdę pragniecie pojazdu z niespotykanie dużym zasięgiem, warto przyjrzeć się silnikom diesla, które wciąż potrafią zaskoczyć wynikiem – jak przypadek kierowcy, który zjechał aż 2873 km na jednym tankowaniu. Tak, to możliwe, ale czy rzeczywiście tego chcemy?